Większość kobiet nie wyobraża sobie wyjścia z domu bez nałożenia maskary. Jest to dla nas absolutne minimum. Możemy nie mieć podkładu, wykonturowanej twarzy i cieni, ale tusz daje nam "to coś", dzięki czemu czujemy się piękniejsze. Każda z nas marzy o wachlarzu długich i gęstych rzęs, dlatego dziś opowiem Wam o moim kosmetycznym odkryciu i przepisie na perfekcyjne rzęsy pod maskarą - zapraszam!
Jakiś czas temu pokazywałam Wam na instagramie, że zaczynam testowanie nowego produktu. Na początku przyznam się Wam, że nie oczekiwałam zbyt wiele. Moje rzęsy z natury zawsze były raczej długie i, jak mi się wydawało, gęste. Dość często były też komplementowane przez osoby postronne, a ja pęczniałam z dumy, że dostałam takie geny :) Dodatkowo jestem krótkowidzem, a minusy pomniejszają oczy (stąd często widzicie mnie w mocniejszym makijażu oka). Poprzeczkę miałam zatem zawieszoną dość wysoko i zastanawiałam się, czy w ogóle zauważę różnicę.
Serum pobudzające wzrost rzęs LashVolution to produkt o delikatnym działaniu. W składzie znajdziemy peptydy, niacynę, ekstrakt z pokrzywy, rumianku i zielonej herbaty. Produkt jest ważny 6 miesięcy od otwarcia, a opakowanie o pojemności 3 ml starcza na około 4 miesiące stosowania.
1/ przed kuracją 2/ w trakcie kuracji 3-4/ po kuracji
Przyznam, że nie od razu zauważyłam poprawę w kondycji rzęs, ale dalej grzecznie ją stosowałam. Okazało się, że tutaj potrzebna jest przede wszystkim cierpliwość i systematyczność. Serum należy aplikować codziennie na noc, po demakijażu skóry wokół oczu. Nie należy nanosić go na dolną powiekę. Nie powinno się też zwiększać dawki preparatu, ani nadrabiać pominiętej. Aplikacja jest wygodna i przyjemna, zaskakująco szybko weszła mi w nawyk podczas wieczornej pielęgnacji i nie przypominam sobie, żebym chociaż raz o niej zapomniała.
W opakowaniu znajdziecie również linijkę do rzęs, która pozwala kontrolować ich wzrost i to głównie dzięki niej mogłam dokładnie zbadać różnice. Po pierwszych miesiącach rzęsy zyskały przede wszystkim na długości, w kolejnym na gęstości, a pod koniec stosowania zaczęły rosnąć w miejscach, w których wcześniej w ogóle ich nie było. Szczególnie widać to w wewnętrznym kąciku oka, gdzie pojawiły się króciutkie włoski (trochę mnie irytują, bo ciężko je wytuszować ;). Mam również wrażenie, że rzęsy są ciemniejsze i bardziej wywinięte. Wyraźnie widać ich wzmocnienie - są twardsze i sztywniejsze. Kiedy teraz patrzę na zdjęcia sprzed kuracji, sama zastanawiam się czym tak właściwie się zachwycałam... ;) Dopiero teraz mam RZĘSY!
* Produkt do testów otrzymałam w ramach współpracy z marką. W żaden sposób nie miało to jednak wpływu na moją opinię i ocenę produktu.
W tym momencie moje rzęsy po pokryciu tuszem wyglądają tak, że nie ma już miejsca i potrzeby przyklejać sztucznych. W buteleczce zostało mi jeszcze trochę preparatu, więc stosuję go jako kontynuację kuracji 2-3 razy w tygodniu. Polubiłam go na tyle, że znalazł się już w poście z moją aktualną pielęgnacją. To produkt, który u mnie świetnie się sprawdził, i który z czystym sumieniem mogę Wam polecić.
***
Znacie LashVolution? Może macie inne ulubione odżywki do rzęs?
Dajcie znać w komentarzach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
_________________________________________________
Masz do mnie jakiekolwiek pytanie?
Zadaj je proszę pod najnowszym wpisem.
Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! ♡
Wszystkie komentarze zawierające autopromocję lub linki
reklamowe nie będą publikowane. Szanujmy siebie nawzajem!
__________________________________________________